Początki mamy jako tako omówione. Ale jak wspomniałem, to nie jest całość. Dla mnie, na ten stres pourazowy nabudowały się inne rzeczy. Obowiązki, stres związany ze studiami, a później z pracą. Dla każdego może to być coś innego. Strata bliskiej osoby. Przeprowadzka.
Ważnym jest, żeby zrozumieć, że dotknąć może to każdego. Wystarczy impuls. Chwila, coś, co zaburza nasze dotychczasowe funkcjonowanie. Jedna, niespodziewana rzecz, przypadek, który wstrząsa nami tak dogłębnie, a jednocześnie może być kompletnie abstrakcyjne.
Wspomniałem wcześniej, że żyjemy obecnie w szybkich czasach. Wszystkiego jest coraz więcej, a czasu w trakcie doby pozostaje tyle samo. Ciężko jest zwolnić, bo zawsze jest coś do zrobienia. To wszystko, nałożone na siebie, napędza stres, zmęczenie materiału. Ja, osobiście, nawet w trakcie urlopu nie mogę czasem uciec od pracy. Taka specyfika zawodu, jaki obrałem. Ciężko przestać mi myśleć o obowiązkach. Odpocząć. Żyć tym, co jest teraz i przestać przejmować się tym co jest dalej. Moje życie jest zaplanowane obecnie na kilka miesięcy do przodu, co w pewnym sensie zabija spontaniczność. To jest jedna z rzeczy, która została mi odebrana przez tę chorobę.
Jednak w tym całym planowaniu przyszłości jest pewien haczyk. Bo mimo planu, nigdy nie wiesz, co zaraz przyniesie życie. I czy ten plan nie zdruzgocze innych ważnych wydarzeń. Niespodzianek. I vice versa. Brak mi w moim życiu spontaniczności, a jednocześnie boję się jej. Boje się niespodziewanych rzeczy, które zaburzą mój plan i w tym samym czasie boje się, że ten plan nie pozwoli mi na chwile kompletnego działania bez celu.
Anarchia. W pewnym sensie w taki sposób właśnie mogę opisać co dzieje się w mojej głowie. Natrętne myśli, które natłaczają się, jedna na drugą. Bez ładu i składu. Przeczące sobie nawzajem. Jak ze spontanicznością i planem. Ale są też inne. Mówiące mi, że się nie nadaje, że to moja wina. Że jestem bez wartości. Nagłe napady żalu, złości, smutku nad którymi nie mam kontroli. To męczy. A wystarczy raptem mały impuls. Jedna myśl, aby pociągnąć dalej ten nieszczęsny pociąg, który nie może się zatrzymać. W pewnym momencie nie ma wyjścia. Musi się zatrzymać albo wykoleić. Problem w tym, że często maszynista nie widzi, że jedzie za szybko, a pasażerowie nie zauważają problemu
I tak właśnie jest. W tych chwilach kiedy to cholerstwo toczące dusze postanowi się uaktywnić. Człowiek wmawia sobie brak swojej wartości. I jest to silniejsze od niego. Zwłaszcza, kiedy wokół nie ma nikogo, kto potrafi odwrócić tę sytuację. Wyciszyć te samonakręcające się wątpliwości. Bo błędem jest myśleć, że można sobie z czymś takim poradzić samemu. Skoro Twój własny umysł płata Ci figle, w jaki sposób można mu zaufać, że pozbiera te porozrzucane puzzle i złoży je w całość? Potrzeba kogoś. Zaufanego. Kogoś, kto rozumie ten stan, czy to przez doświadczenie, czy samo stabilność. Kogoś, kto nie tylko słowem ale i czynem ukaże komuś tę wartość, którą zgubił w chwili słabości. Przyjaciel, partner, terapeuta. Nawet jeżeli nie będzie w stanie złożyć wszystkiego, może wskazać odpowiedni sposób w jaki to zrobić. Problem pojawia się w przypadku braku zrozumienia tego stanu, o czym między innymi mają być te moje rozbiegane wywody. Z tej drugiej strony. Bo prowadzi to jedynie do głębszego zapadania się we własne wątpliwości. Bo w pewnym momencie człowiek zaczyna widzieć, że ten stan krzywdzi drugą osobę i absolutnie nic nie może z tym zrobić. Albo dzieje się coś jeszcze gorszego, bo ta krzywda jest kompletnie niezauważona. Przez co jest przekręcona i strona, która tej krzywdy doznaje zaczyna sama popadać w podobne wątpliwości, jej uczucia są przekręcane i nagle okazuje się, że pojawia się drugi pociąg pędzący naprzeciw tego pierwszego. A to może skończyć się tylko w jeden sposób. O ile maszyniści nie zauważą się w porę i nie pociągną za hamulce awaryjne. Zamiast zdrowego wsparcia w tej drugiej osobie zaczyna pojawiać się pokręcona troska, myślenie jak można pomóc i nie zrobić krzywdy. Zamiast wsparcia i wskazania drogi pojawia się bańka odcinająca od rzeczywistości. Tyle, że ta bańka działa w dwie strony. Bo nagle okazuje się, że z czasem ściany zaczynają zachodzić mgłą i obie strony przestają zauważać siebie nawzajem. Swoich potrzeb. Swoich uczuć. I zwyczajnie oddalają się. Zastanawiało mnie, czy z czasem można wymazać tę mgłę. Ale na chwilę obecną nie znam odpowiedzi na to pytanie.