Do decyzji, aby zgłosić się o pomoc dojrzałem sam. Zauważyłem w pewnym momencie zmiany w moim zachowaniu. Męczyły mnie sny związane z tamtym dniem, kiedy walczyłem o czyjeś życie i ledwie wygrałem. Czułem wewnętrzny smutek, którego nie mogłem umiejscowić. Myślę, że pomógł mi fakt, że w owym czasie na studiach mieliśmy zajęcia ze zdrowia psychicznego, lub coś podobnego. Zauważyłem po prostu pewne objawy opisywane w materiałach, które dotykały mnie. Niemożność odczuwania przyjemności. Strach. Złość. Chwiejność emocjonalna. Pamiętam, że na swojej pierwszej wizycie u psychiatry płakałem. Rzewnie, jak pies. Nie mogę nazwać siebie osobą słabą. Jestem jednak mężczyzną wychowanym przez kobiety, co w dzisiejszym społeczeństwie nie jest dziwne, ale niesie ze sobą pewne konsekwencje. Słaby? Nie. Wrażliwy? Jak najbardziej. Uważam to za jedną ze swoich najlepszych cech. Jest to jednocześnie rzecz, która jest pewną kulą u nogi. To przeżywanie. Coś, co najpewniej jest elementem tego, czemu choruję. Wrażliwość na ludzi wokół mnie. Na ich emocje i słowa. Brak tego “męskiego” podejścia do życia.

Pamiętam pierwszy moment, w którym przyznałem przed rodzicami, że zacząłem leczenie z powodu depresji. Myślałem, że usłyszę słowa wsparcia. Że będą ze mną w tej chorobie. To, co pamiętam, to płacz mojej matki i milczenie mojego ojca. W końcu dlaczego miało to spotkać ich dziecko? Co oni zrobili źle? Nie mogę powiedzieć, że nie miałem wsparcia z ich strony, ale w dużej mierze mam wrażenie, że w pewnym sensie ignorowali moją chorobę. Podobnie jak moja ukochana, która jej nie rozumiała. Mam wrażenie, że dalej jej nie rozumie, nie do końca. Nigdy nie spotkała się z czymś podobnym, a moi rodzice mieli przykład mojej ciotki alkoholiczki. Mam wrażenie, że dla moich rodziców był to pewnego rodzaju wstyd, a dla mojej miłości coś nie do pojęcia. W pewnym sensie rozumiem wszystkie strony. Moi rodzice czuli, że zawiedli. Nie zauważyli momentu, w którym zaczęło dziać się coś złego z ich dzieckiem. Moja ukochana miała swoje boleści na głowie, w której nie byłem w stanie jej pomóc. Ostatecznie jednak nie zmienia to faktu, że byłem w tym sam. Bo niestety, drogi czytelniku, zazwyczaj tak to wygląda. Niezależnie od tego, czy masz wsparcie, czy nie, to wszystko jest w głowie osoby, która to przeżywa. Jest z tym sama. I tylko ona może z tego wyjść, a właściwie utrzymać się na powierzchni. Oczywiście, pomoc i wsparcie z zewnątrz jest potrzebna, o ile strona pomagająca rozumie ideę tej choroby. Daje siłę do działania. Motywację. Trzeba jednak nauczyć się zauważać znaki. Początki nadchodzącego epizodu. Bo, niestety, ktoś, kto to przeżywa często ignoruje te znaki. Dlatego nie warto odwlekać momentu zgłoszenia się po pomoc do profesjonalisty. Ja popełniłem ten błąd i uznałem, że poradzę sobie z tym sam. Myliłem się.

Taka jest niestety idea tej dolegliwości. Działa powoli i podstępnie. Małymi kroczkami. Aż w końcu człowiek jest tak głęboko pogrążony w tym smutku, strachu i poczuciu beznadziejności, że nie widzi innej drogi. Od czasu do czasu zdarza się moment przejaśnienia. Te piękne chwile, kiedy człowiek widzi, że jest źle, próbuje się poprawić. Jednak są to tylko chwile. Bez wsparcia i zrozumienia znikną. Jak płomień dostający za mało tlenu. Mówię tu o czystej depresji, nie o chorobie dwubiegunowej, bo nie jestem w stanie się o niej wypowiedzieć z własnego doświadczenia. Mogę mówić jedynie o tym, co dotknęło samego mnie. A mnie, niestety lub stety, epizody maniakalne ominęły. Były tylko dobre chwile, kiedy próbowałem być lepszy. Fakt, że te chwile pojawiały się w momencie, kiedy mój umysł atakowany był przez ciężkie i stresujące dla mnie samego sytuacje, a przynajmniej takie były z uwagi na moją chorobę, jest kolejną cechą tej przypadłości, którą trzeba sobie uświadomić.

Czy depresja ma swój początek? Na pewno. Często jednak trudno jest ustalić ten moment, bo najczęściej właśnie zaczyna się od czegoś małego. Stresu, małego niepokoju, sytuacji, która nabudowuje się z dnia na dzień, z tygodnia na tydzień, miesiąca na miesiąc, roku na rok. Początek jest ważny. Ale nie tak bardzo, jak uświadomienie sobie, że problem faktycznie istnieje. Bo tylko wtedy można z nim zawalczyć.


Dodaj komentarz