Jak to się zaczęło? Sam do końca nie odpowiedziałem sobie na to pytanie. Rozstaniem, a raczej złamaniem serca przez kobietę, którą kochałem całym sobą? Natłokiem obowiązków, jakie wywarła na mnie uczelnia? A może tym, że zakochałem się po raz drugi, znowu oddając temu całe serce, po czym prawie straciłem to wszystko przez błędy i ludzka głupotę? Może przez to, że nie wiem czy wybrałem odpowiednią dla siebie drogę, idąc w ślady rodziców i bliższej rodziny, adeptów sztuk medycznych? Dużo pytań, mało odpowiedzi. Myślę, że wszystko miało w tym swój udział.
Nie jestem w stanie przypisać dokładnego momentu, w którym powiedziałbym, że zachorowałem. Jestem jedynie w stanie wskazać konkretne wydarzenia w swoim życiu, które mogły być katalizatorem owego początku.
U mnie najpewniej owym katalizatorem było jedno konkretne wydarzenie. Rzecz, której osoba w moim wieku nie powinna nigdy przeżyć. Wspominałem już o tym. O bliskości straty. Bohater. Tak zostałem nazwany, ponieważ uratowałem życie kobiecie, którą kocham. Wyrwałem ją ze szponów kostuchy wykorzystując umiejętności, których nabyłem wcześniej w życiu – walkę z drugą osobą oraz wryte do głowy czynności dla ratowania życia. Bohater. Nie będę wchodził w szczegóły, bo nie o to chodzi w tym wywodzie. Ważne jest to, co mi to zrobiło. To, że trzymałem szyję swojej ukochanej we własnych rękach, uciskając naczynia, aby więcej krwi nie uciekło z jej ciała. Pamiętam to ciepło, świeżej czerwieni przeciekającej mi między palcami. Widok kałuży, która zdążyła zebrać się w trakcie pojedynku, który trwał krócej niż minutę. Bohater. Coś, co ciągnęło się ze mną przez długi czas. W końcu tym byłem. Nie mogłem przecież czuć się z tego powodu źle, w końcu wygrałem. Jednakże było to najbardziej przerażające przeżycie w całym moim życiu i do tej pory nic innego nie zdołało nawet zbliżyć się do tego doświadczenia. Dopiero później dowiedziałem się, że cierpię na zespół stresu pourazowego. Kojarzy się to głównie z żołnierzami, walczącymi na linii frontu. Dotknąć to jednak może każdego. Stres psychiczny jest stresem psychicznym, niezależnie od tego jaką formę przyjmuje. A nagły, silny stres jest jego formą najgorszą.
Pamiętam, że każdy słuchał tej historii ze zgrozą. Opowiadałem ją każdemu kto spytał, albo otwierał mi się język po spożyciu zbyt dużej ilości alkoholu. Każdy słuchał. Komentował, jakie duże szczęście stało się, że skończyło się to, jak to się skończyło. Jednego w tym wszystkim jednak nie pamiętam – wydaje mi się, że nikt nie spytał się mnie jak się z tym czuje. Pamiętam gratulacje. Dumę mojego starszego brata. Wdzięczność w oczach rodziny mojej miłości. Nikt nie widział jednak, że od tego momentu zaczynam coraz bardziej zapadać się w odmęty smutku. Niewyjaśnionego strachu. Niepokoju. Wszystko to nabudowywało się i powoli odbierało mi samego siebie. Byłem wsparciem dla swojej ukochanej, na samym początku. Zajmowałem się nią. Podbudowywałem, ponieważ sama ta sytuacja dotknęła ją zdecydowanie mocniej ode mnie. W końcu próbował ją zabić człowiek, którego kochała przede mną. A potem mój strach i poczucie winy, ponieważ czułem się winny tej sytuacji, jako ten, który wepchnął się w jej życie i przejął jej serce, pożerał mnie, krok po kroku. Rozpoczęła się złość. Chłód. Za każdym razem, kiedy ona odbierała telefony z więzienia, aby w pewien sposób przekonać swojego byłego i uspokoić go, aby później, w przyszłości, nie zrobił nam ponownie krzywdy. Nie chował urazy. Ona walczyła. Ja się bałem. Wyłączyło mnie to. Strach zaczął władać moim życiem. Wszystko to, czym byłem kiedyś zaczęło być przykrywane pod warstwą niepewności i obawy przed tym co będzie. Nie mogłem odczuwać przyjemności z chwili, ponieważ bałem się konsekwencji tego, co może nadejść. Wędrowało to ze mną przez długi czas. Przestałem przeżywać. Odczuwać przyjemność z małych rzeczy. Stałem się więźniem własnego umysłu. Z człowieka śmiałego i gotowego na wszystko stawałem się powoli skrytym i obawiającym się tego co może nigdy nie nadejść.
Może jednak był to początek mojej depresji? Nieprzepracowana sytuacja, w której miałem ustawić się w roli obrońcy i bohatera, a sam w swojej głowie uznawałem się za ofiarę? A może jest to rodzinna predyspozycja do podobnych stanów? W końcu moja ciotka również cierpiała na depresję. Jak miało okazać się później, podobnie moja matka i ojciec, ze swoich powodów. Bo powód jest indywidualny dla każdego. Podobnie jak efekt i to jak ten stan się przejawia.